marcin piekarek

Opublikowany 2023-07-29 22:52:30

  • autor: Anonim
27
Marcin Piekarek jeszcze niedawno był studentem chemii. Teraz relegowany z uczelni staje przed sądem oskarżony o handel nielegalnym alkoholem, który sprzedany kolegom okazał się być śmiertelną trucizną. Czy młody chłopak jest rzeczywiście winny śmierci jednej osoby i kalectwu dwóch innych? Może, jak twierdzi oskarżony, studenci kupili trujący alkohol gdzie indziej? Jaka jest prawda o tym tragicznym wydarzeniu? Prokurator Artur Łata oskarżył Marcina Piekarka o to, że w lutym dwa tysiące siódmego roku w Gdańsku kupił na bazarze nielegalnie sprowadzony do Polski spirytus. Bez wymaganego wpisu do rejestru zrobił z niego pięć litrów wódki. Następnie w dniu dwudziestego lutego sprzedał dwa i pół litra wódki Krystianowi Kwiatkowskiemu, Aleksandrze Herman i Damianowi Pawlukowi. Alkohol zawierał znaczną domieszkę metanolu. Po jego wypiciu Krystian Kwiatkowski zmarł, Aleksandra Herman straciła wzrok, a Damian Pawluk pozostaje w śpiączce, ponieważ doznał uszkodzenia mózgu i mięśnia sercowego. Oskarżony mógł przepuszczać, że sprzedając zrobioną przez siebie wódkę może spowodować nawet śmierć człowieka. Za to przestępstwo oskarżonemu grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. Stawia się mu zarzuty z art. 155 kk, art. 156§2 kk w zw. z art. 156§1 pkt 1 kk, art. 156§2 kk w zw. z art. 156§1 pkt 2 kk oraz art. 14 ustawy o przeciwdziałaniu alkoholizmowi.
Wyjaśnienia oskarżonego

Oskarżony przyznaje się do tego, że zrobił wódkę z kupionego spirytusu, ale nie wiedział, że on jest skażony. Gdyby wiedział, że jest trujący, nie sprzedałby go. Zrobił 10 butelek wódki z tego spirytusu. Zabezpieczono go potem u niego w pokoju w czasie przeszukania. Sprzedał 5 butelek tej trójce studentów. Miał więcej alkoholu, ale na własne potrzeby. Sprzedał tylko te 5 butelek. Kupił go na bazarze od jakiegoś mężczyzny. Trudno takiego opisać, ale na pewno pochodził zza wschodniej granicy. Zaczepił go i zapytał, czy nie chciałby tanio kupić spirytusu. Dla niego nie było to podejrzane źródło. Słyszał o gdańskim studencie, który się niedawno zatruł w ten sposób. Oskarżony współczuje studentom, ale ten spirytus nie był trujący. On też pił i nic mu się nie stało. Skład chemiczny butelek studentów i butelek z pokoju oskarżonego jest jednak identyczny. Ten mówi, że to niemożliwe. Wie, co pił i wie, co mówi. Pamięta, że kiedy oni do niego przyszli, to mieli w siatce kilka butelek wódki. Zdziwiło go to trochę. Na pewno w tych innych butelkach musiała być ta trucizna. Marcin Piekarek miał nawet etykiety z napisem „wódka studencka”. Wydrukował ich parę sztuk. Przy studentach znaleziono jednak tylko butelki „wódki studenckiej”. Oskarżony ponownie mówi, że tym alkoholem od niego na pewno nikt się nie zatruł.
Zeznania Aleksandry Herman

Zostaje wezwana pokrzywdzona. To był największy błąd jej życia, którego nigdy sobie nie wybaczy. Ma 19 lat, a straciła już wszystko. Jest dziewiętnastolatką na rencie, nie wierzy w to. Stało się to przez imprezę, bawiła się, a teraz jest kaleką. Też kiedyś myślała, że jest młoda i że na emeryturze się będzie martwić o zdrowie, ale trzeba się zastanowić nad tym, co się robi. Ten alkohol kupili od Marcina Piekarka około 1 w nocy. Potem wracali, a Damian Pawluk w drodze zaproponował, żeby się napić. Świadek wypiła cały kubek, a dalej nic nie pamięta. Nie mieli żadnych innych butelek z alkoholem. Dlatego kupili od oskarżonego. Tamtej nocy dowiedzieli się, że on handluje alkoholem. Leszek Wasilewski, jeden z chłopaków z imprezy, tak twierdził. W pewnym momencie na imprezie skończył im się alkohol. Leszek Wasilewski zaproponował wówczas pójście do Marcina Piekarka. Wiedziała, że jest on bez akcyzy, ale myślała, że to zwykły bimber. Leszek Wasilewski powiedział, że oskarżony handluje tanim alkoholem. Zajmował się nim na stałe.
Prokurator zwraca uwagę, że w domu rodzinnym oskarżonego znaleziono dużo etykiet. Ten twierdzi, że o tym zapomniał. Nie handlował. Fajnie mu wyszły etykiety, więc zrobił więcej. Wpadło mu w ręce trochę taniego spirytusu, zamieszał z wodą i nakleił etykiety. Raz, a dla żartu.
Pokrzywdzona dodaje, że lubiła chodzić po górach, zwłaszcza po Tatrach.
Zeznania Bożeny Wróbel

Następny świadek to Bożena Wróbel. Tego dnia studenci zrobili sobie imprezkę. Wszystko ucichło, gdy okazało się, że trójka studentów trafiła do szpitala. Przyszli oni do 1 w nocy i koniecznie chcieli się dostać do oskarżonego. Świadek ich wpuściła. Wyszli po 10 minutach. Nie wie, czy mieli ze sobą butelki, gdy wchodzili. Jak są imprezy, to wszyscy są pijani. Taka jest dzisiejsza młodzież. Studenci też ludzie, więc dlatego ich wpuściła. Woli ze studentami żyć w zgodzie. Gdyby wiedziała, że dojdzie do takiej tragedii, to by ich nie wpuściła. Nie wiedziała, że w akademiku jest handel alkoholem. Jakby wiedziała, to by powiadomiła policję, bo takich rzeczy to ona nie toleruje.
Zeznania Lecha Wasilewskiego

Przy barierce staje Lech Wasilewski. Na imprezie w końcu zabrakło im alkoholu. Zaproponował, aby kupić alkohol od oskarżonego, bo wiedział, że on handluje. W akademikach można wszystko kupić i trzeba tylko wiedzieć, gdzie zapukać. Legalny alkohol kupuje się w sklepie, więc oczywiste było, że ten taki nie jest. Słyszał o sprawie gdańskiego studenta, który zatruł się alkoholem kupionym od Rosjan, ale się tym nie przejął. W życiu pił różne wynalazki, a u Marcina Piekarka było tanio. Wszyscy wiedzieli, że handluje i robił to od dawna. Świadek sam handlował telefonami komórkowymi, za co został zatrzymany. Potem go jednak wypuścili. Na pewno Bożena Wróbel powiedziała o wszystkim policji. Gdy rozkręcał biznes, chciała od niego łapówkę. On się nie zgodził, to pewnie doniosła. Jest tego pewien. Ona wiedziała o wszystkim, co się dzieje w akademiku i brała w łapę. Z oskarżonym też miała układ.
Bożena Wróbel zaprzecza tym zarzutom. To same kłamstwa. Brak jej słów na to, co słyszy. Lech Wasilewski chce się zemścić za podkablowanie policji. Nigdy nie brała żadnych pieniędzy. Nie współpracowała z oskarżonym.
Bawili się, gdy zeznający zobaczył, że nie ma kolegów. Nie było już wódy, więc poszedł ich poszukać. Leżeli na ławce, a obok leżało pięć flaszek. Myślał, że się upili, ale potem zobaczył, że coś jest nie tak. Od razu wytrzeźwiał, wyjął komórkę i wezwał 112. Okazało się, że wódka była trująca. Od razu wszystkim przeszła ochota na imprezę. Świadek oddał następnie wódkę policji.
Na korytarzu

Paweł Dudzik prosi Hannę Mielnik, która jest w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Mówi mu, że się boi. Ten jej grozi, że jak piśnie słówko… Ani on, ani ona nic nie wiedzą.
Zeznania Hanny Mielnik

Kobieta nic nie wie. Syna chcą jej wsadzić do więzienia. On nigdy by nikomu nic nie zrobił. Nie wie nic o tym, że syn handlował alkoholem. Syn mówił, że etykiety mu na studiach potrzebne. Ona na studiach się nie wyznaje.
Zeznania Krzysztofa Mielnik

Kolejnym zeznającym jest Krzysztof Mielnik. Jakby coś wiedział o działalności pasierba, to by tak nie zrobił. Nie mieści mu się w głowie, żeby taki proceder uprawiać. Całe życie uczciwie pracował. Syn podobno w Gdańsku podłapał jakąś fuchę. Oni mu podsyłali jakieś pieniądze, ale świadek nie był za tymi studiami. Na wsi jakby siedział, nic by się nie zdarzyło. Na własny dom ściąga takie bagno. Jak policja wpadła do domu, to żona nie umarła. Krzysztof Mielnik wziął pod dach, żeby go wychować porządnie, a on mu policję sprowadza. Teraz pójdzie do więzienia. Wszyscy wokół o tym gadają. Wstyd pokazać się do kościoła. To cały tatuś i jego krew – tylko wóda w głowie. Ten handlował, a tamten się na śmierć zachlał.
Hanna Mielnik jest oburzona. Mąż to był dobry człowiek, nie to co zeznający. Syn do więzienia pójdzie, a ten tu będzie świętego Józefa zgrywał. To wszystko jego wina. Nie pozwoli syna zmarnować. To wszystko wina Krzysztofa Mielnika. Ona wszystko powie.
Ponowne zeznania Hanny Mielnik

Sędzia prosi ją do barierki. To wszystko przez męża. Powiedział, że jeśli on pójdzie siedzieć, to rodzina będzie głodować, a świadek ma jeszcze dwie córki i się przestraszyła. Boi się nadal, ale jak go teraz usłyszała, jak oczernia syna i męża, to krew ją zalała. Cyrk tu dzisiaj urządził, a miał powiedzieć, że nic nie wie i dać spokój. To Krzysztof Mielnik handlował alkoholem. Kazał oskarżonemu sprzedawać to w akademikach. Prosiła, aby go nie mieszał, ale powiedział, że jak się nie włączy, to nie będzie, co jeść. Mąż kupował spirytus, a Marcin Piekarek mieszał go potem z wodą. Nie powiedział nic, że ten spirytus jest lewy. Jak oskarżonego zatrzymali, to Krzysztof Mielnik się wygadał i kazał siedzieć cicho.
Ponowne wyjaśnienia oskarżonego

Oskarżony mówi, że kłamał przed sądem, bo chciał chronić rodzinę. Potwierdza wersję wydarzeń mamy. To ojczym załatwiał spirytus i pomagał w handlu. Bożena Wróbel za pieniądze pozwalała sprzedawać w akademiku; on nie wiedział, że ten alkohol jest jakiś lewy.
Prokurator prosi o protokoły, albowiem wszczęte zostanie śledztwo przeciwko Krzysztofowi Mielnikowi.
Mowa końcowa prokuratora Artura Łaty

Artura Łatę w tej sprawie nie interesują motywy działania oskarżonego. Nie interesuje go też to, jakie były wzajemne relacje między oskarżonym, a Krzysztofem Mielnikiem i to wzajemne zrzucanie na siebie odpowiedzialności. Interesuje go to, że jedna osoba nie żyje, druga być może nigdy się nie obudzi, a trzecia już nigdy nie zobaczy krzyża na Giewoncie. To go interesuje w tej sprawie! Prokurator by chciał, jak sąd uda się na naradę, jak sąd będzie się zastanawiał nad wyrokiem w tej sprawie, mniema słusznym i surowym wyrokiem w tej sprawie, by chciał, by każdy z nas zamknął oczy i pomyślał, że w takim świecie ta dziewczyna będzie żyć do końca. Dlatego oskarżyciel prosi, żeby sąd surowo potraktował oskarżonego i uznał jego winę wymierzając karę 3 lat pozbawienia wolności.
Mowa końcowa mecenasa Andrzeja Mękala

Andrzej Mękal stwierdza, że prokurator zarzucił jemu klientowi, że ten handlując alkoholem doprowadził do tego, że ta młoda kobieta nie widzi, inny młody mężczyzna znajduje się w szpitalu, zaś trzeci młody mężczyzna nie żyje. Adwokat chciałby zwrócić uwagę na to, że ci młodzi ludzie sami do przyszli do jego klienta i poprosili go o to, aby sprzedał im kilka butelek wódki. Dlaczego mecenas uważa, że jego klient nie może ponosić odpowiedzialności za te straszne skutki, bo te skutki niewątpliwie są straszne? Oto dlatego, że on zachował, w ocenie adwokata, wszelkie reguły ostrożności, które uprawniały go do tego, by być przekonanym, że sprzedaje alkohol nie metylowy, ale alkohol etylowy, zdatny do spożycia, który tak naprawdę większość z nas przy różnych okazjach spożywa. Mecenas uważa, że jedyny zarzut, który można przypisać jego klientowi to rozlewanie napojów alkoholowym i handel tymi napojami, a te przestępstwa nie są zagrożone tak wysoką odpowiedzialnością karną, która uzasadniałaby sformułowanie wniosku; takiego wniosku, jaki sformułował prokurator. Adwokat wnosi o warunkowe umorzenie postępowania wobec swojego klienta na okres próby 1 roku oraz wymierzenie mu kary grzywny 50 stawek po 20 złotych z uwagi na jego trudną sytuację materialną.
Wyrok
Sąd uznaje oskarżonego za winnego z tym uzupełnieniem, że działał wspólnie i w porozumieniu z inną osobą i wymierza mu karę 3 lat pozbawienia wolności. Orzeka przepadek dowodu rzeczowego w postaci zabezpieczonego alkoholu. Co do winy oskarżonego sąd wątpliwości nie ma. Jest on osobą dorosłą, studentem i musiał mieć on świadomość, że wyrób alkoholu na podstawie spirytusu pochodzącego z nielegalnego źródła może zagrażać zdrowiu innych osób. W tej sprawie istotny jest wymiar kary, bo tak naprawdę żadna kara nie naprawi tego, co się stało. Troje młodych ludzi dotknęło nieszczęście. Dlatego, że ich kolega, również student, handlował nielegalnie alkoholem. To prawda, że sami się do tego przyczynili, ponieważ sami po ten alkohol poszli, ale gdyby nie było takich miejsc, jak zapewnił im oskarżony i częściowo Bożena Wróbel, to do nieszczęścia by nie doszło. Sąd wymierzył karę 3 lat pozbawienia wolności tylko dlatego, że można tu mówić o pewnym przyczynieniu się ze strony osób pokrzywdzonych. Zarówno alkohol, jak i narkotyki uzależniają. Wtedy, kiedy brakuje pieniędzy, młodzi ludzie szukają taniego alkoholu i znajdują, bo zawsze znajdą się takie osoby, które będą starały się zarobić na naiwności i tak naprawdę głupocie młodych ludzi. Jak można pić alkohol z takich źródeł? Z nielegalnym handlem alkoholem należy zdecydowanie walczyć, dlatego też w tej sprawie sąd w drodze sygnalizacji poinformuje władze uczelni o niewłaściwym, nagannym, postępowaniu Bożeny Wróbel. Sędzia ma nadzieję, że ta sprawa przekona młodzież, że po alkohol lepiej nie sięgać, a na pewno nie po alkohol z nielegalnego źródła.
Oskarżonym w dzisiejszej sprawie jest Tomasz Lipski. Podejrzewa się go o to, że znęcał się nad swoim pracownikiem, Markiem Czyżem, w wyniku czego ten usiłował popełnić samobójstwo. Oskarżony prowadzi dobrze prosperującą firmę reklamową i nigdy nie było na niego żadnych skarg. Czy to możliwe, że urządził swoim podwładnym obóz pracy? A może prawda jest zupełni inna? To oceni sąd.
Obsada
Pracownicy sądu
Sędzia Anna Maria Wesołowska

Prokurator Artur Łata

Adwokat Andrzej Mękal

Strażnik Paweł Dudzik

Oskarżony
Oskarżony Tomasz Lipski

Świadkowie
Świadek Marek Czyż

Świadek Robert Tomczyk

Świadek Magdalena Czyż

Świadek Roman Stefczyński

Świadek Katarzyna Morawska

Świadek Aneta Cieślik

Reklama
Przebieg
Akt oskarżenia
Prokurator Artur Łata oskarżył Tomasza Lipskiego o to, że w okresie od stycznia dwa tysiące ósmego roku do dwudziestego szóstego lutego dwa tysiące dziewiątego roku w Świdnicy znęcał się psychicznie i fizycznie nad swoim pracownikiem, Markiem Czyżem, w następstwie czego pokrzywdzony próbował odebrać sobie życie. Oskarżony był właścicielem firmy reklamowej i zwolennikiem bardzo ciężkiej pracy. Kiedy pokrzywdzony zaczął narzekać na warunki pracy, oskarżony zaczął się nad nim znęcać. Groził, że go zwolni, nie mając ku temu żadnego powodu. Kazał mu przychodzić do pracy nawet wtedy, gdy pokrzywdzony był poważnie chory. W obecności innych pracowników policzkował go, bił dziurkaczem po głowie i linijką po twarzy oraz wyzywał słowami uznanymi za obelżywe. Nie mogąc dłużej znieść poniżania w dniu dwudziestego siódmego lutego Marek Czyż próbował popełnić samobójstwo poprzez zażycie śmiertelnej dawki leków nasennych. Został uratowany dzięki temu, że żona niespodziewanie wróciła do domu i wezwała pogotowie. Wobec Tomaszowi Lipskiemu zastosowano środek zapobiegawczy w postaci poręczenia majątkowego. Za to przestępstwo oskarżonemu grozi kara nawet 12 lat pozbawienia wolności. Stawia się mu zarzut z art. 207§3 kk.
Wyjaśnienia oskarżonego

Oskarżony nie przyznaje się do dokonania tego czynu. Z Markiem Czyżem znali się od czasów studiów, byli dobrymi kolegami, imprezowali. Nie myślał, że dobry kumpel okaże się taką świnią i poda go do sądu. Po studiach zatrudnił go jako swojego pracownika, był jego kolegą i wydawało mu się, że to będzie dobre rozwiązanie, był jego prawą ręką, ale do czasu. Z czasem wszystko się zmieniło. W pracy się pracuje, a on zaczął skomleć, że mu się nic nie podoba. To, że ma problemy, to oskarżony rozumie, ale prosi wybaczyć. Jego firma produkuje gadżety firmowe, organizuje konkurencje, dbają o wizerunek marki na rynku. Marek Czyż odpowiadał za jeden z wiodących produktów. Do niego nie docierało, że biznes jest najważniejszy. To on powinien się tłumaczyć z lenistwa.
Na korytarzu

Na korytarzu siedzi Marek Czyż, przytula się z jakąś kobietą. Prosi Madzię, aby nie płakała – najgorsze już za nimi, muszą doprowadzić tę sprawę do końca. Na korytarzu pojawia się jakaś kobieta, która rozmawia z Anetą przez telefon. Pyta jej, czy ta się zdecydowała; mówi jej, żeby robiła jak uważa. Podchodzi do pokrzywdzonego i jego kobiety.
Dalsze wyjaśnienia oskarżonego
Oskarżony potwierdza, że czasem pracownicy zostawali w pracy w nocy, nie ma powodu, jak jest ważny kontrakt. On sam zostawał w firmie w nocy. Tylko Marek Czyż coś gada na jego temat jakieś bzdety. Nie zrobił obrażeń pokrzywdzonemu, nie ma nic z tym wspólnego. Nie wie również, dlaczego on usiłował popełnić samobójstwo. Powtarza, że nie ma z tym nic wspólnego. Dał mu pracę, pieniądze, a on miał pracować. Nigdy mu nie ubliżył, nie znieważył i nie uderzył.
Zeznania Marka Czyża

Na salę zostaje wezwany pokrzywdzony. To był w sumie zwyczajny dzień, jak każdy inny. Wstał rano, żona zawiozła córeczkę do szpitala. Nie był w stanie ubrać się do pracy, łyknął garść tabletek nasennych, chciał zasnąć i odpocząć. Obudził się w szpitalu i okazało się, że Madzia znalazła go leżącego, bo wróciła do domu. Próbował odebrać sobie życie przez traktowanie oskarżonego. Czuł się jak szmata i miał tego dość. Zazwyczaj zaczynał pracę o 8, a do domu wracał o 1 w nocy. Nie rozumie, jak mógł się na to godzić i jak mógł być tak głupi. Oskarżony był bezwzględnym szefem. Od trzech lat nie dostał urlopu, za każdym razem mówił, że jak wyjedzie, to nie ma po co wracać. Jakoś na początku ubiegłego roku zaczął się nad nim znęcać, chciał pokazać, że trzeba zasuwać w firmie. Zawsze gnoił go przy innych pracownikach, bał się, że straci pracę i nie skarżył się nikogo. Jak spóźnił się dwie minuty z wysłaniem maila, to dostawał dziurkaczem po głowie. Policzkował go, bił słuchawką po głowie lub linijką po twarzy. Kiedyś wyzywał go, gdy zrobił złą prezentację. Nie było tygodnia, aby go nie gnoił. Zeznający nie mógł odejść z firmy, bo bardzo dobrze tam zarabiał. Ma chorą córeczkę, ma niewładne nogi. Mógł znaleźć inną pracę, ale nie zarobiłby na leki. Tyrał, aby ratować resztki jej zdrowia. Przestał ją jednak widywać, bo przestał bywać w domu. Znosił wszystko dla niej, ale w końcu nie wytrzymał. Był skrajnie wyczerpany, zmęczony, brał narkotyki, żeby wszystko wytrzymać. Przez niego zaczęło mu wysiadać serce, zasłabł w domu. Tomasz Lipski się z niego wówczas śmiał i mówił, że w Japonii się cieszą, jak ludzie umrą z przepracowania. Przysięga, że powiedział dzisiaj prawdę.
Zeznania Roberta Tomczyka

Na salę zostaje poproszony Robert Tomczyk, razem z nim na salę wchodzi jakaś kobieta, która zajmuje miejsce na publiczności. Oskarżony to świetny szef, sprawiedliwy i wymagający. Świadek jest jego zastępcą. Gdy on wyjeżdża służbowo, przejmuje jego obowiązki. Są zwierzchnikami pokrzywdzonego, ale ten był traktowany jak każdy inny pracownik. Jak ktoś nie daje rady, powinien się zwolnić, a nie podawać przyjaciela do sądu. Nigdy nie był świadkiem znęcania się. Marek Czyż ma bujną wyobraźnię, powinien był zostać artystą. Zawsze potrafił zrobić z siebie ofiarę. Jak nie poszedł mu egzamin, to twierdził, że profesor się na niego uwziął. Robert Tomczyk mówi, że pokrzywdzony ma problemy psychiczne. Ma ze sobą telefon, jest na nim nagrana wiadomość od Marka Czyża. Sąd dopuszcza dowód z tego nagrania. Pokrzywdzony wyzywa tam świadka i Tomasza Lipskiego i mówi, że ma gdzieś ich firmę.
Zeznania Magdaleny Czyż

Paweł Dudzik wzywa Magdalenę Czyż, jej mąż wychodzi z sali, aby zająć się w tym czasie córeczką. Tamtego dnia miało jej nie być kilka godzin, ale wróciła, bo zapomniała telefonu i zastała pokrzywdzonego nieprzytomnego. Od razu wezwała pogotowie, ale to był cud, że udało jej się go uratować. Gdy Marek Czyż pracował u oskarżonego, nic nie podejrzewała, dobrze zarabiał, na brak pieniędzy nie można było narzekać, ale po jakimś czasie zaczęło jej brakować męża. On praktycznie w ogóle nie spędzał czasu w domu, tłumaczył, że ma dużo zleceń. Zmieniało się tylko na gorsze, on nocował w firmie. Po jakimś czasie wracał do domu z siniakami i zadrapaniami. Nie chciał mówić, co się dzieje. Po jakimś czasie jednak powiedział o wszystkim, ale dopiero po tym, jak próbował odebrać sobie życie. Świadek wówczas zaczęła namawiać go do zgłoszenia wszystkiego na policję. To Tomasz Lipski doprowadził do próby samobójczej męża. Rehabilitacja córki wymaga bardzo dużo środków finansowych. Po złożeniu zeznań idzie do córki, a mąż wraca na salę.
Zeznania Romana Stefczyńskiego

Paweł Dudzik wzywa Romana Stefczyńskiego. Nigdy nie był świadkiem kłótni. Oskarżony to dusza człowiek, zawsze uśmiechnięty, przywita się, dba o pracowników. Nie może złego słowa na niego powiedzieć. Kilka razy widział Marka Czyża, jak był bardzo zdenerwowany. Kiedyś kłócił się przez komórkę, wyglądało to tak, jakby zależało mu na czasie, ale miał dużo roboty, zaczął bluzgać, wymachiwać rękoma, a następnie zaczął łykać proszki. Usiadł na kanapie i potem rzucił się na świadka, zaczął mu ubliżać, kopnął kosz na śmieci. To człowiek, który powinien się leczyć. Tomasz Lipski ma anielską cierpliwość, że go dalej trzyma w firmie. Zeznającemu wydaje mi się, że taki człowiek jak Marek Czyż robi takie samo show na górze, jak i na dole, choć nie był nigdy tego świadkiem.
Zeznania Katarzyny Morawskiej

Na salę zostaje wezwana Katarzyna Morawska. Od dwóch lat pracuje w firmie oskarżonego, jest sekretarką. Boi się, co będzie, jak straci pracę, jak ją Tomasz Lipski zwolni.

Z publiczności wstaje nagle kobieta, która weszła na rozprawę razem z Robertem Tomczykiem. Prosi ją, aby się nie bała, muszą to powiedzieć, to nie może dłużej tak trwać. Współpracowała kiedyś z firmą oskarżonego. Aneta Cieślik jest fotografikiem.
Katarzyna Morawska źle się czuje, prosi, aby mogła usiąść. Wychodzi na korytarz.
Zeznania Anety Cieślik

Sędzia prosi teraz Anetę Cieślik. Przesłuchana zostanie ona w charakterze świadka. Widziała tych wszystkich ludzi przykutych do biurek w tej firmie. Oni zawsze tam byli. Oskarżony urządził im obóz pracy i wmówił im, że tak być powinno. Tomasz Lipski nie szanował ludzi, świadka też obrażał, krytykował jej zdjęcia. Nie chciał jej zapłacić za dwie sesje. Na początku myślała, że odpuści tę kasę, ale potem uznała, że jej się to należy. Podjechała pod firmę oskarżonego, podjechał on z pokrzywdzonym. Zobaczyła, jak się kłócą. Zrobiła im zdjęcia, ma je ze sobą. Widać tam, że Tomasz Lipski bije Marka Czyża. Zdjęcia również widziała Katarzyna Morawska.
Kontynuacja zeznań Katarzyny Morawskiej

Katarzyna Morawska będzie teraz kontynuowała swoje zeznania, bo lepiej się czuje. Z Tomaszem Lipskim miała romans, byli razem. Myślała, że to prawdziwy facet, ale to kompletne zero. Oskarżony straszył pracowników, jej nie, bo byli blisko, ale innych straszył, szczególnie Marka Czyża. Wiele razy go uderzał, ubliżał mu. Na nim chciał pokazać, że jak ludzie będą tacy jak on, że będą się nie zgadzać na warunki pracy, to on ich tak urządzi. Groził im, że jak wyrzuci ich z pracy, to nigdzie nie dostaną roboty. Wszyscy mają tam problemy ze zdrowiem. Ludzie piją kawę i napoje energetyzujące, używali amfetaminy, nawet kokainy. Każdy tam musiał się czymś dopalić. Po tej całej sytuacji z Markiem Czyżem klient Andrzeja Mękala groził świadkowi, że ją zwolni, jak coś powie. Ta się tego bała, ale jak zobaczyła te zdjęcia, to był taki moment, że coś się w niej załamało, chciała wszystko powiedzieć, ale zabrakło jej odwagi. Pewnie nic by nie powiedziała gdyby nie to, co zobaczyła przed salą. Zobaczyła Marka Czyża, jego żonę i chorą córeczkę. Zrozumiała, jak ona musiała się czuć, gdy zobaczyła go leżącego i jak się musiał on czuć, gdy wziął te tabletki. Uznała, że powie prawdę – to się musi w końcu skończyć.
Mowa końcowa prokuratora Artura Łaty

Artur Łata stwierdza, że człowiek doprowadzony do sytuacji, w której sam chce sobie odebrać życie, musi być doprowadzony do stanu, w którym wydaje mu się, że nie ma dla kogo żyć. Tak właśnie zdawało się Markowi Czyżowi. Pytanie brzmi – dlaczego tak mu się zdawało? Odpowiedź jest prosta – ano zdawało mu się tak dlatego, że został doprowadzony na skraj szaleństwa przez swojego pracodawcę. Pytanie brzmi – dlaczego został doprowadzony na skraj szaleństwa? Ano dlatego, że jego pracodawca miał jakiś chory pomysł, bo jego pracodawca nie zdawał sobie sprawy z tego, że ludzie nie mogą pracować po czternaście godzin; bo jego pracodawca nie zdawał sobie sprawy z tego, że na niego w domu czeka chore dziecko i ten pracodawca za to wszystko musi odpowiedzieć. Oskarżony nie posługiwał się jakimiś wyrafinowanymi metodami – on tylko mówił, że ten człowiek jest beznadziejny, że nie da sobie rady w życiu, bo jest słabym pracownikiem. Najsmutniejsze jest to, że inni pracownicy tej firmy tolerowali takie zachowanie oskarżonego w stosunku do pokrzywdzonego, mimo że widzieli co się dzieje. Ta niezmiernie trudna sprawa powinna zakończyć się wyrokiem skazujący. Prokurator nie ma bowiem wątpliwości co do tego, że wszystkie znamiona czynu zabronionego zarzucanego oskarżonemu zastały wypełnione. Prosi zatem, by sąd uznał winę oskarżonego i wymierzył mu karę 4 lat pozbawienia wolności.
Mowa końcowa mecenasa Andrzeja Mękala

Andrzej Mękal mówi, że z punktu widzenia pracodawcy najważniejszy jest sukces ekonomiczny firmy, którą prowadzi – on zawarł wiele umów i jeżeli by się z tych umów nie wywiązał, musiałby zapłacić gigantyczne odszkodowania, stąd ten olbrzymi stres, który również ujawniał się podczas dzisiejszej rozprawy u oskarżonego. Ale adwokat chciałby się skupić na tym, czy rzeczywiście doszło do popełnienia przestępstwa, jak twierdzi prokurator. Kto znęca się fizycznie nad osobą najbliższą lub nad inną osobą pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności od sprawcy albo nad małoletnim lub osobą nieporadną ze względu na jej stan psychiczny lub fizyczny, podlega karze pozbawienia wolności. Adwokat pyta pokrzywdzonego, czy ten jest osobą nieporadną? Czy on jest osobą małoletnią? Czy on pozostawał w stosunku zależności od oskarżonego? Przecież zgodnie z kodeksem pracy ten człowiek mógł złożyć wypowiedzenie i pójść pracować do innej firmy. To, że godził się na taką sytuację, podyktowane było jedynie chęcią zysku, chciał zarabiać po prostu dużo pieniędzy i godził się na stres w tej pracy tak jak na ten stres godził się oskarżony. Mecenas uważa, że do popełnienia przestępstwa znęcania nie doszło. Te zdjęcia, które zostały dołączone przez jednego ze świadków, wskazują jedynie na to, że doszło do naruszenia nietykalności cielesnej, ale to jest przestępstwo ścigane z oskarżenia prywatnego, a po przeciwnej stronie siedzi prokurator, nie pokrzywdzony. Wobec tego, co adwokat powiedział, wnosi o uniewinnienie swojego klienta.
Wyrok
Sąd uznaje oskarżonego za winnego dokonania zarzucanego mu czynu i wymierza mu karę 2 lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres próby lat 5. Sąd w tej sprawie nie ma wątpliwości, że dopuścił się on przestępstwa znęcania. Jest to przestępstwo zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności, w sytuacji, kiedy ofiara znęcania targnie się na własne życie, jest to przestępstwo zagrożone karą od 2 lat pozbawienia wolności do 12. Przez znęcanie rozumiemy umyślne zadawanie bólu, cierpień fizycznych, cierpień psychicznych, to jest bicie, zastraszanie, znieważanie. W tej sprawie sędzia nie ma wątpliwości, że właśnie tak było. Te zdjęcia są dowodem, w jaki sposób postępował on wobec pracowników. Zdaniem jego obrońcy pokrzywdzony nie pozostawał w żadnym stosunku zależności wobec niego. Zastanówmy się zatem, co oznacza to sformułowanie. Sąd Najwyższy mówi tak: „stosunek zależności ma miejsce wówczas, gdy pokrzywdzony nie jest w stanie przeciwstawić się znęcaniu i znosi je z obawy, na przykład przed utratą pracy”, a właśnie tego pokrzywdzony się najbardziej obawiał; obawiał się, dlatego, że w domu miał ciężko chore dziecko. Oskarżony sobie doskonale z tego zdawał sprawę, wykorzystywał on tę sytuację, gnębił on swoich pracowników, a najbardziej właśnie pokrzywdzonego. Doprowadził on do tego, że targnął się na własne życie i za to musi on ponieść karę. Bardzo długo przestępstwo znęcania odnosiło się tak naprawdę tylko do przemocy w rodzinie. Później ze znęcaniem mieliśmy do czynienia w szkołach, na przykład znęcanie się ucznia nad uczniem. Teraz coraz częściej mamy do czynienia z przemocą w miejscu pracy i to jest właśnie przykład takiej sprawy. Sąd wymierzył oskarżonemu karę 2 lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na okres próby lat 5. Sędzia ma nadzieję, że po dzisiejszej rozprawie zrozumiał on już, że prawo pięści to nie jest prawo, które może funkcjonować na terenie jakiegokolwiek zakładu pracy.
Tagi: #544554

Komentarze (0)


Drogi Czytelniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi oraz materiały redakcyjne. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowywanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększymy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz wycofać w każdej chwili.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać (na podstronie z ustawieniami prywatności), odznaczając wybraną zgodę i klikając przycisk "nie zgadzam się", z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.