Siedzę właśnie na ławce na placu zabaw, co chwilkę spoglądam na swoją siostrę huśtającą się na huśtawce. Mam 14 lat. Razem z mamą mieszkamy w Leavenworth, to takie miasteczko w Waszyngtonie. Rodzice rozstali się, kiedy Megan się urodziła, wszyscy to przeżyliśmy. Od tamtego czasu, mama dużo pracuje, a ja popołudniami zajmuję się siostrą. Zatrzymałem auto na parkingu. Wysiadłem i otworzyłem drzwi od strony małej. Rozpiąłem ją z fotelika i wziąłem na ręce, była czerwona i zapłakana, na koszulce miała katar i łzy, była cała mokra. Postawiłem ją na ziemi i otworzyłem bagażnik, tam miałem jakieś ubrania które naszykowała Iga. Wziąłem pierwszą lepszą sukienkę i rajstopy. Kątem oka zobaczyłem jak mała się oddala. Wystarczyło, że zrobiłem trzy duże kroki i byłem przy niej. Nie radzisz sobie, Sylvia. Ile jeszcze miligramów zostało ci z ostatniej działki? Wytrzymasz do następnego tygodnia czy sprzedasz kolejną torbę rzeczy dziewczynek aby mieć pieniądze? - wiedział co jestem moim czułym punktem. - U mnie będzie im lepiej. Gwarantuję im dobrą przyszłość i jakiej ty nigdy im nie zapewnisz...- I śpiący. - rzuciłem się na kanapę. Poruszyłem zabawnie brwiami na co Iga postukała się w czoło. Zdjęła małej buty i postawiła pod krzesłem, potem wstała, posadziła Megan na kanapie obok mnie. Wybałuszyłem oczy i spojrzałem na Igę z niedowierzaniem. Jak ja ją kocham. Tą szaloną blondynkę z uroczym uśmiechem. Teraz jak z nią rozmawiam, czasami trudno mi uwierzyć, że jest tyle lat młodsza. Pamiętam, jak zginęli jej rodzice. Jej ojciec był moim najlepszym przyjacielem. Wtedy wracali ode mnie z imienin. Michael trochę wypił, ale nie było mowy żeby wrócili do domu taksówką. Uparł się, że czuje się dobrze i bez problemu może prowadzić samochód. Widocznie zapomniał o swoim dziecku, które zostawił w domu. Policja ustaliła, że pasażerowie nie mieli zapiętych pasów. Mieli wypadek samochodowy. Michael zginął na miejscu, a jego żona, po kilku godzinach w szpitalu. Po ich śmierci zaadoptowałem Igę. Oczywiście ze wszystkimi dokumentami pomógł mi Donn. Nie mogłem jej tak zostawić, nie miała innej rodziny, a jej rodzice ufali tylko mi.Zabrałam Megan do łazienki, posadziłam na stołeczku a sama pobiegłam na górę po reklamówkę kupionych dla niej ubrań. Wracając krzyknęłam do Johna żeby otworzył okno w pokoju i zmienił pościel. Kiedy wróciłam do łazienki zobaczyłam małą stojącą na boso i w samej bieliźnie. Oczy miała zaszklone.Kiedy spoglądałam na Johna, czułam się szczęśliwa. Nie pamiętam momentu w którym się w nim zakochałam. Może na początku to był jakiś syndrom, ale nawet jeśli, teraz zdecydowanie zanikł. Kochałam go, był odpowiedzialny, czuły, troskliwy i wrażliwy, mimo, że z tą ostatnią cechą bardzo się krył. Jego ojciec nauczył go bycia twardym i nie podatnym na emocje. Ale kochałam go takiego, jaki był i każdego dnia czułam, że on też mnie kocha.- Hej, dzieci. Wyspałyście się? - zapytałam, celowo starając się nie patrzeć na Megan. Było mi przykro z powodu wczorajszej sytuacji. Mała, po zastrzyku, nie odezwała się do mnie ani słowem i nie dała się nawet ucałować przed snem.
Komentarze (0)